W typowaniach byli wśród faworytów do tytułu, a tymczasem są dopiero na szóstym miejscu w Konferencji Wschodniej. Philadelphia 76ers w ostatnich tygodniach mocno zawodzą. Czy będą w stanie regularnie wygrywać bez dużych zmian personalnych w drużynie?
Drużyna Bretta Browna jest naszpikowana gwiazdami. Ich pierwsza piątka wygląda wręcz przerażająco dla przeciwników. Jednak papier to jedno, a boisko, gdzie wszystko jest brutalnie weryfikowane, to odrębna sprawa.
Brak team spirit
Pierwszą kwestią, która rzuca mi się w oczy, jest słaba atmosfera w zespole. Od kilku tygodni dochodzą nas słuchy, że zawodnicy są niezadowoleni ze swoich ról i sposobu, w jaki są wykorzystywani przez trenera na boisku.
Joel Embiid ciągle narzeka na brak odpowiedniego spacingu i małą liczbę dogrywanych piłek na low post. Al Horford daje wyraźnie do zrozumienia, że nie po to zgadzał się na kontrakt w Filadelfii, żeby być kompletnie niewykorzystywanym zawodnikiem w ataku. Ben Simmons ma pretensje do kolegów o nieodpowiednie zaangażowanie podczas meczów, a Tobias Harris ma za złe, że oddaje zbyt mało rzutów z otwartych pozycji.
Ciężko jest budować mistrzowską drużynę, kiedy zawodnicy mają wyraźny problem z graniem w swoim towarzystwie. Praktycznie niemożliwe jest zdobycie tytułu, mając tyle problemów w szatni. Jasne, liderzy nie muszą się lubić poza boiskiem. Jednak, kiedy przychodzą mecze, to stają na wyżyny swoich umiejętności i wspólnie grają, by osiągnąć upragniony cel (np. Kobe i Shaq w latach 2000-2002).
Niestety, tutaj możemy zaobserwować mowę ciała, która wskazuje, że ten zespół ludzki ma wyraźny problem z grą dla drużyny. Ciągłe machanie rękami, przewracanie oczami, czy wymowne kręcenie głową po błędach kolegów lub gdy to nie „ja” oddaję rzut, jest toksyczne dla całej ekipy.
Nic się nie dzieje bez przyczyny, skąd, więc tak napięta atmosfera u 76ers?
Fatalny spacing
Słowo, które pojawia się praktycznie przy każdej dyskusji o „Szóstkach” – spacing.
Ten zespół został zbudowany w taki sposób, żeby niszczyć rywali defensywą, a nie kanonadą rzutów za trzy punkty. Fizyczność i sprawność graczy przy ich warunkach fizycznych miały, robić wrażenie na każdym przeciwniku.
Faktycznie bywają mecze, gdzie defensywa stoi na nieprawdopodobnym poziomie i ten pomysł działa. Zazwyczaj ma to miejsce, gdy 76ers mają „dzień konia” w rzutach z dystansu. Gra w ataku wtedy się klei i każdy jest zadowolony, więc przykłada się do obrony w dużo większym stopniu niż zazwyczaj. Z tego wynikało, chociażby imponujące zwycięstwo nad Bucks w Boże Narodzenie.
Takich meczów jest bardzo niewiele. Między innymi wynika to z braku odpowiedniej liczby strzelców w ekipie. Mimo wszystko, nawet w tym zestawie ludzkim, Sixers mogą grać efektywnie, jeśli poprawią kilka elementów, które polepszą spacing nawet bez snajperów dystansowych.
Po pierwsze, mądre ścięcia w odpowiednim momencie i tempie. Wiele jest sytuacji, gdy któryś z zawodników 76ers wygrywa 1 na 1 i ma otwartą drogę do kosza, a jego kolega nagle zbiega w pole trzech sekund. Zamiast zrobić tym ruchem przewagę, tylko niepotrzebnie ściąga za sobą kolejnego obrońcę pod kosz, utrudniając zadanie graczowi z piłką.
Podobnie sytuacja ma się podczas gry na low post. Często gracze bez piłki zbiegają, gdy np. Embiid zaczyna grać w stronę kosza i zamiast ułatwić mu zadanie, tylko zabierają mu pole do manewrów.
Kuriozalne są też akcje, gdy dwóch graczy prosi o piłkę na low post po tej samej stronie boiska. Przyznam szczerze, że jest to dość dziwny widok, niestety w drużynie Sixers pojawiający się praktycznie w każdym meczu!
Ostatnim elementem, który poprawiłby spacing jest agresja w ataku Bena Simmonsa. Jest on nadal zdecydowanie zbyt pasywny. Mając takie parametry, ma fatalną skuteczność we wjazdach pod kosz. Na 49 zawodników, którzy przynajmniej 10 razy na mecz atakują obręcz, zajmuje zaledwie 35. miejsce! Wyprzedzają go tacy gracze jak Ish Smith(!), Colin Sexton czy Tomas Satoransky.
Tu już nawet nie chodzi o jego paniczny strach przed oddawaniem rzutów z dalszej odległości. Samo nastawienie, aby w większym stopniu szukać akcji pod siebie, kończonych pod sama obręczą, bardzo ułatwiłoby grę jego kolegom. Obrona musiałaby reagować, bo inaczej dostawałaby wsad za wsadem.
Wciąż zbyt często popełnia on straty, bo ma w głowie tylko podanie. Obrońcy są na to przygotowani i nie odchodzą od swoich graczy do pomocy, wiedząc, że Simmons i tak nie odda rzutu. Uważam jego przemianę mentalną za klucz do dalszych, ewentualnych, sukcesów Filadelfii.
Zespół do rozbiórki?
Na ten moment zbyt wiele jest nieporozumień i niedomówień w obozie Sixers, aby liczyli się w walce o mistrzostwo. Brett Browna ma ciężkie zadanie, aby uszczęśliwić wszystkich swoich najlepszych graczy.
Uważam, że zawodnicy muszą odbyć męską rozmowę w szatni i wyrzucić z siebie wszystko, co im leży na sercu, a nie komunikować się ze sobą przez media. Od tego, czy uda im się oczyścić atmosferę i grać dla wspólnego dobra, zależy wynik w tym sezonie.
To, jaki mają potencjał, pokazują mecze z czołowymi zespołami NBA, gdzie oprócz wspominanych przeze mnie Bucks, rozprawili się z Nuggets, Raptors, Heat czy trzykrotnie z Celtics.
W tych spotkaniach ich poziom koncentracji był na zupełnie innym poziomie. Nie było takiej ilości głupich ścięć czy dziecinnych błędów w ataku. Intensywność w obronie była bardzo wysoka, przez co mogliśmy oglądać taką Filadelfię, jaką wszyscy spodziewali się podziwiać w każdym spotkaniu.
Także uważam, że ten zespół nawet bez wzmocnień stać na wielkie rzeczy. Muszą się po prostu ze sobą dogadać i nie wchodzić w drogę na boisku. Jeśli będą w stanie grać bez nonszalancji i na maksymalnym skupieniu w każdym spotkaniu, to mają szansę na awans do finałów NBA. Jednak, jeśli dalej będą tarcia wewnątrz zespołu, to sezon zakończy się totalną klapą i w lecie GM drużyny będzie musiał się poważnie zastanowić nad ewentualnym rozbiciem duetu Embiid/ Simmons.