NBA oficjalnie wraca do gry. Niestety w mojej opinii liga wybrała gorszy wariant na dokończenie rozgrywek. Ten sezon mógł być początkiem wielkich reform systemu playoffs, ale prawdopodobnie jeszcze długo do tego nie dojdzie, a szkoda.
Osobiście jestem bardzo zawiedziony, że NBA postawiła na takie rozwiązanie, a nie wybrała wariantu z 20 drużynami i podziałem na grupy. Forma turnieju niczym na mistrzostwach świata i pomieszanie zespołów bez podziału na konferencje mogła być czymś nowym i ciekawym. Bardzo kibicowałem temu pomysłowi, bo w przypadku udanego eksperymentu to byłby początek zmian, na jakie władze ligi boją się zdecydować.
Wiadome jest, że od wielu lat konferencja zachodnia jest dużo bardziej wymagająca. Zespoły z 7 i 8 miejsc na wschodzie czasem wchodzą do playoffs z ujemnym bilansem, natomiast na zachodzie najgorszym bilansem z 8 miejsca w ostatnich 10 latach był wynik Portland w 2017 (41-41) i Rockets w 2016 (41-41). To są jedyne zespoły od 2010 roku, które nie były na plusie, a zagrały w playoffs po zachodniej stronie.
Niestety układ sił praktycznie się nie zmienia. Można powiedzieć, że co roku zespołów aspirujących do mistrzostwa jest mniej więcej po równo w każdej konferencji. Chociażby w tym roku byli to: Bucks, 76ers, Raptors i Celtics na wschodzie, a Lakers, Clippers, Rockets czy Nuggets na zachodzie.
Jednak zespołów dobrych, którym niewiele brakuje, by włączyć się do walki o puchar Larryego O’Briena, jest zdecydowanie więcej na zachodzie. Tam walka o miejsce w playoffs jest niezwykle ciężka. Możemy to zobaczyć np. w tym sezonie, gdzie do dokończenia sezonu w Orlando zostało zaproszonych 13 zespołów WEST i tylko 9 EAST, w tym Wizards z bilansem 24-40. Nic dodać, nic ująć.
Właśnie ta dysproporcja w poziomie rywalizacji w playoffs podczas pierwszych rund jest bardzo istotna. Zwykle najlepsze drużyny ze wschodniej konferencji mają bardzo łatwe zadanie w pierwszej rundzie, a czasem i w drugiej. Poziom ich rywali stanowczo odbiega od tego prezentowanego przez zespoły rozstawione z analogicznymi numerami na zachodzie.
Liga od wielu lat zdaje sobie sprawę z tej dysproporcji, ale boi się podjąć działania, które mogłyby pomóc wyłonić 16 faktycznie najlepszych zespołów w NBA, a nie po 8 najlepszych w konferencjach. Wielu GM drużyn z zachodniej konferencji nie raz podnosiło ten temat. Natomiast zupełnie sprzeciwiają się temu główni menagerowie drużyn na wschodzie. Trudno im się dziwić skoro mają ułatwione zadanie.
Dlatego tak bardzo żałuję, że NBA nie zdecydowała się na formę turnieju z 20 ekipami i podziałem na koszyki. Następnie miałyby miejsce playoffs dla 8 najlepszych drużyn (2 najlepsze z 5-osobowych grup awansowałyby do 1/4) bez podziału na konferencje. Byłaby to idealna sytuacja, by faktycznie przekonać się, czy taka forma wymieszania ekip wschodnich i zachodnich miałaby szanse się przyjąć.
Wyobraźmy sobie, że już w ćwierćfinale mamy pojedynek np. Lakers kontra Raptors, albo Bucks przeciwko Rockets. Byłoby to coś nowego i niespotykanego, a być może ten wariant by się sprawdził. Dzięki czemu w finale oglądalibyśmy dwie faktycznie najlepsze ekipy, a nie mistrzów konferencji (ostatnie 20 lat to bilans 13-7 na korzyść zachodu w zdobytych mistrzostwach). Szkoda, że na razie nie będzie nam dane tego doświadczyć.
Główne argumenty przeciwko tej reformie, czyli częste, dalekie podróże są dla mnie niezbyt trafione. Gracze NBA są do tego i tak przyzwyczajeni oraz warunki transportowe są na o wiele wyższym poziomie niż przed laty.
Oczywiście rozumiem argumenty pod tytułem łamania historii i niszczenia podziału na konferencje. Tradycjonaliści na pewno byliby bardzo niezadowoleni z tego typu zmian. Amerykanie mają też tendencję do mocnego przywiązywania się do tradycji i bardzo rzadko zmieniają formuły rozgrywek na jakimkolwiek poziomie i w jakiejkolwiek lidze. Mimo że czasem są one po prostu mało sprawiedliwe czy niezbyt zrozumiałe (np. forma doboru drużyn do March Madness w NCAA).
Rozumiem, że na początku byłby to szok i sporo kibiców narzekałoby na nowo obraną drogę. Jednak osobiście uważam, że takie rozwiązanie mogłoby sprawić, że rywalizacja stałaby się dużo bardziej sprawiedliwa.
Dlatego bardzo żałuję, że liga nie poszła w tym sezonie w tę stronę i nie spróbowała poeksperymentować, w i tak już nadzwyczajnym sezonie. Mogło się z tego urodzić coś ciekawego, elektryzującego kibiców.
W przypadku, gdyby formuła się nie przyjęła, NBA zwaliłaby wszystko na karb pandemii i na spokojnie wróciła do tradycyjnej formuły w następnym sezonie. Uważam, że szansa na zmiany została niewykorzystana i nie wiem, czy kiedykolwiek dojdzie do reformy tradycyjnego formatu playoffs.
A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?