Kemba lepszy od Irvinga – dobra zmiana w Celtics

Kemba Walker błyszczy nie tylko indywidualnie – drużyna z Bostonu prowadzona przez byłą gwiazdę Hornets wygląda lepiej niż za czasów Kyriego Irvinga. Zmiana rozgrywającego w Celtics okazała się świetnym posunięciem.

W swoich pierwszych 23 meczach w barwach Celtics, Kyrie Irving statystycznie wypadał nieco lepiej od Kemby Walkera. Jednak już wielokrotnie mogliśmy się przekonać, że statystyki nie są najważniejszym czynnikiem w sporcie. Tak jest też w tym wypadku i właśnie te niewidoczne na pierwszy rzut oka składniki decydują o tym, jak odbierany jest zespół z Walkerem w składzie.

Na początek rzućmy okiem, jak wypadają cyferki obu zawodników (Walker vs Irving):

Zespołowe:
Wynik drużyny: 17-6 vs 19-4
OffRtg: 110 vs 105.6
DefRtg: 103.2 vs 98.1
NetRtg: 6.9 vs 7.5

Indywidualne:
Pts: 22.8 vs 22.9
FG%: 40.9 vs 47.6
3P%: 40.8 vs 36.9
Ast: 5.2 vs 5.1 +/-: 5.9 vs 7.2

Obecna gwiazda Nets zaczęła bardziej efektownie i nawet bilans zespołu był lepszy niż ten z Walkerem w składzie. Jednak suche statystyki nie są w stanie oddać nam prawdziwego obrazu gry bostońskiej ekipy.

Styl gry

Obaj rozgrywający lubią mieć piłkę w rękach. Jednak jest jedna znacząca różnica, która decyduje o tym, że Kemba Walker jest tak lubiany w Bostonie przez swoich nowych kolegów.

Irving jest typem gracza uwielbiającego izolacje i grę 1 na 1. Jest w tym wybitny i wielokrotnie pokazywał nam, że potrafi zdobywać punkty przeciwko każdemu obrońcy na świecie. Jednak ten styl niekoniecznie sprawdza się w zespołowej grze.

Podczas gdy Kyrie „tańczy” z piłką, jego partnerzy stoją w miejscu. Nie są kompletnie zaangażowani w ofensywę, ponieważ muszą trzymać spacing, aby umożliwić mu grę.

Każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że bieganie od kosza do kosza bez otrzymywania piłki jest irytujące. Kilka takich akcji z rzędu w wykonaniu Irvinga powodowało nerwowość u jego kolegów. Gdy tylko nadarzała się okazja i któryś z nich otrzymywał w końcu podanie, podejmował grę samemu. Dlatego w poprzednich dwóch latach oglądaliśmy tyle indywidualnych (niekoniecznie skutecznych) zagrań Tatuma, Browna czy Roziera.

„Ekstra pass” świadczy o tym, że drużyna lubi ze sobą grać. Kilka podań w danej akcji pomaga w budowaniu atmosfery w drużynie, bo każdy gracz czuje się zaangażowany w grę i wie, że za chwilę nastąpi jego kolej na rzut.
Właśnie to nastąpiło po przyjściu Walkera do zespołu.

Kemba zwykle podaje piłkę, gdy widzi, że jego kolega jest otwarty. Mimo że podobnie jak Irving mógłby ograć każdego 1 na 1, to decyduje się na taką grę wtedy, gdy wynika ona z sytuacji na boisku, nie robi tego na siłę.

Dodatkowo potrafi wyprowadzić kontrę jednym szybkim podaniem, a nie przetrzymuje piłkę przez kilkanaście sekund, bez sensu ją kozłując. Jego koledzy czują się z nim tak pewnie, bo wiedzą, że zawsze dostaną podanie, gdy będą otwarci. To jest największa różnica między tymi dwoma rozgrywającymi.

Team spirit

Atmosfera w drużynie jest o niebo lepsza niż w dwóch poprzednich sezonach. W tym roku trener Brad Stevens nie ma najmniejszych problemów wychowawczych ze swoimi podopiecznymi. Każdy rozumie i akceptuje swoją rolę. Nie ma już nikogo, kto głośno narzeka na małą liczbę minut, czy rzutów. Tutaj wszyscy „grają do jednej bramki”.

Walker jest typem gwiazdy, która przekłada dobro zespołu nad swoje statystyki. Dzięki temu młode gwiazdy Celtów, Jayson Tatum i Jaylen Brown, mogą w końcu w pełni wykorzystywać swój potencjał. Skrzydłowi zaliczają życiowe sezony pod wieloma względami. Tatum zdobywa 21.1 punktów na mecz w porównaniu do 15.7 przed rokiem. Natomiast średnie Browna skoczyły z 13 do aż 20 na mecz! Obaj oddają ponad 5 rzutów więcej w każdym spotkaniu, a wszystko to wynika z braku egoizmu ich nowego rozgrywającego.

Również pozostali gracze są bardziej zaangażowani w ofensywę zespołu. Marcus Smart, czyli zawodnik od czarnej roboty i obrony oddaje w tym roku ponad 3 rzuty więcej niż za czasów Irvinga. A Gordon Hayward do momentu urazu również wyglądał na dużo bardziej szczęśliwego i przypominał tego samego zawodnika, jakim był w Utah Jazz.

Pozostali gracze również czują się docenieni. Nie ważne, czy zagrają 30 minut w danym spotkaniu, czy w ogóle nie wyjdą na parkiet. Widać, że ławka rezerwowych „żyje” przez cały mecz i cieszy się po udanych zagraniach kolegów. Na pewno takim dobrym duchem jest Enes Kanter, który wielokrotnie udowadniał, że skoczy za swoimi kolegami z drużyny w ogień.

Ta dobra atmosfera przekłada się na lepszą grę w obronie. Bo jeśli każdy zawodnik ma świadomość, że w ataku dostanie swoje okazje do zdobycia punktów, to bardziej angażuje się w defensywę. Nie jest to może najlepsza obrona w lidze, ale widać podniesiony poziom intensywności i skupienia w porównaniu do poprzedniego sezonu. Każdemu teraz zależy na dobrych wynikach, więc nikomu nie można odmówić starań na własnej połowie.

Celtics a Hornets

Jak już wspominałem Walker, poświęcił swoje indywidualne osiągnięcia dla dobra zespołu. Jednak czuje się w tym wszystkim szczęśliwy, bo pierwszy raz w karierze gra w tak dobrej drużynie, która ma szanse zajść daleko w playoffs.

Za czasów gry w Hornets jego marzeniem był sam awans do czołowej ósemki, a udało mu się to tylko dwukrotnie. W zespole Michaela Jordana Walker był jedyną gwiazdą przez 8 lat. Często musiał kreować całą grę w pojedynkę. Jednak nawet wtedy nie brakowało mu wiary w swoich kolegów. Mimo iż zdawał sobie sprawę, że nie dorównują mu talentem, to nie bał się podawać im piłki, gdy byli lepiej ustawieni.

Nigdy nie był i nie jest typem gracza, który odda, co wieczór 40 rzutów, a spokojnie mógłby to robić grając w Hornets i nikt by mu złego słowa nie powiedział. Jasne zdarzały się mecze, w których zdobywał ponad 50 punktów i prowadził swoją drużynę do wygranych. W ciężkich momentach zawsze brał odpowiedzialność na swoje barki i pokazywał, że jest liderem z krwi i kości.

Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że od zawsze czekał na taki zespół, jaki ma teraz w Bostonie. Jest to typ lidera, który chce uczynić swoich partnerów lepszymi. Nie ważne, czy rzuci 10, czy 30 punktów, albo czy rozda 1, czy 10 asyst. On zrobi wszystko to, co jest potrzebne zespołowi w danym momencie, by wygrać. W nosie ma swoje statystyki, ale zawsze jest gotów w kluczowych akcjach meczu wziąć odpowiedzialność na swoje barki i przesądzić o wyniku meczu.

Takiej właśnie gwiazdy poszukiwali w Bostonie. Bardzo się cieszę, że Kemba może w końcu, w pełni rozkwitać, jako lider i nie musi już grać w pojedynkę. Teraz ma wystarczająco utalentowanych partnerów, żeby marzyć o czymś więcej niż sam awans do playoffs. Za te 8 lat w Charlotte należy mu się w końcu jakiś sukces zespołowy, bo udowodnił nam wszystkim, że zawsze stawia drużynę na pierwszym miejscu.


2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *